|
Wątek:
|
Jak zachowują się polscy turyści za granicą?
|
Autor:
|
Czytelnik IP 84.10.18.*
|
Data wysłania:
|
2006-08-18 21:35
|
Temat:
|
Jak zachowują się polscy turyści za granicą?
|
Treść:
|
Jako nastolatek w polowie lat 70-tych byłem na dworcu w Budapeszcie, czekając na przesiadke do Miskolca. Jakaś Węgierka siadła koło mnie, by uwolnić się od wyjatkowo pijanego i agresywnego mojego rodaka, dużo i długo opowiadając mi po węgiersku. Kiwalem tylko glową - bałem się po polsku odezwać, bo zawału by dostała. Pare lat później będąc w budapesztańskim Bars-et-barlangkutato-tarsulat (jęzuka nie nauczyłem się, ponoć to był Instytut Krasu i Speleologii) znęcałem się moim angielskim nad pracownicą, proszac o popełniony tam doktorat Wietnamczyka o jaskiniach Indochin. Aż pochwaliła się, że zna polski a nawet polskiego męża ma... Ale "hrabiów" i "chamów " mamy w każdej nacji Na szczęscie przyjaciół też Gdy w Tunezji nie mogłem złapać autobusu, jakiś dwóch szaleńców wiozło mnie i syna 150 km na drugi koniec ich slonych jezior, potem po północy szykając nam hotelu A dziś moja córka w jordańskim Ammanie maluje czerwone krzyże i półksięzyce na cięzarówkach z lekarstwami dla Libańczyków W Jerozolimie kupowalem bilet tamtejszemu obywatelowi, narodowości, dość wschodniej, bo wprawdzie hebrajski znam tak kiepsko jak węgierski, ale choć angielski.. A biedak znał tylko rosyjski..
|